Autorka: Profesor Ewa Łętowska
|
Kliknij, aby powiększyć / Click to magnify |
 |
Ewa Łętowska |
Trzecią pozycją w programie bezpośrednich transmisji w 2014 roku miała być "Śmierć Klinghoffera", amerykańskiego minimalisty Johna Adamsa, świeżutka nowa inscenizacja w MET, której drugie przedstawienie było przewidziane na 15 listopada. Skuszona tą pozycją wybrałam właśnie ją, gdy zaproponowano mi komentarz do któreś z transmisji. Niestety, stosunkowo wcześnie okazało się, że zamiast Adamsa będzie Rossini. Transmisję odwołano (choć sama premiera w MET odbyła się, tyle, że w atmosferze skandalu). Zadziałał podobny mechanizm co w wypadku polskich samorządów, które w obliczu obawy gwałtownych protestów dyktowanych sprzeciwem ideologicznym rezygnują z kłopotu i organizacji imprezy teatralnej, spektaklu czy wystawy.
"Śmierci Klighoffera" od początku jego prapremiery w 1991 roku towarzyszy etykieta dzieła już to antysemickiego (anyizraelskiego), gloryfikującego palestyński terroryzm, niesympatycznie przestawiającego tytułowego bohatera, Leona Klighoffera, jedynej ofiary uśmierconej przez porywaczy, którzy w 1985 opanowali włoski statek wycieczkowy Achille Lauro. Zamiary terrorystów były podobno inne, bo wybierali się do izraelskiego Asztod, zresztą w zamiarze dokonania tam ataku, jednakże zaskoczeni przez stewarda w czasie czyszczenia broni zdecydowali się na przedwczesną, tragicznie zakończoną akcję na statku. Dlaczego zastrzelono i wrzucono do morza akurat poruszającego się na wózku inwalidę? Nie wiadomo. Oczywiście zginał dlatego, że był Żydem, i to przydaje jego śmierci wymiaru symbolicznego, ale z tego punktu widzenia nie był jedyną potencjalną ofiarą. Terroryści poddali się władzom egipskim, które – nieświadome śmierci zakładnika – pozwoliły im odlecić do Tunisu. Gdy jednak morderstwo ujawniono, Amerykanie (Klinghoffer był obywatelem USA) zmusili samolot do lądowania na Sycylii. Z kolei Włosi nie zgodzili się (przy burzliwych sporach prawnych i użyciu siły na lotnisku) na wywiezienie Palestyńczyków do USA. Terrorystów włoski sąd skazał na wieloletnie więzienie.
"Śmierć Klinghofera", to druga po "Nixonie w Chinach" opera Johna Adamsa (trzecią jest "Doktor Atomic", o Robercie Oppenheimerze, ojcu bomby atomowej). O ile jednak "Nixon" był chwalony i ciągle jest wystawiany (MET, inscenizacja Peter Sellars), o tyle do "Śmierci Klinghoffera" przylgnął zarzut niepoprawności politycznej. Zarzucano mu antysemityzm, zaś rodzina Leona Klinghoffera uznała, że został on przedstawiony w niewłaściwym świetle.
Znam "Śmierć Klinghofera" z nagrania video Decci (zdobyło Prix Italia, z LSO, pod dyrekcją kompozytora. Główną partie Kapitana statku odtwarzał znany nam z "Cyrulika Sewilskiego", Christopher Maltman, znacznie bardziej bliski tu właściwego emploi).
Z czystym sumieniem: nie wiem dlaczego dzieło to uchodzi za antysemickie czy wychwalające terroryzm. Nie jest nawet propalestyńskie czy antyizraelskie, jakkolwiek wiem, że przypomnienie wydarzeń towarzyszących w 1948 roku powstaniu państwa Izrael (rugowanie ludności palestyńskiej) i kontrapunktowanie tych wydarzeń z obecną praktyką wysiedleń i towarzyszącego im odwetu – jest powodem krytyki Adamsa, udzielającego równej muzycznej uwagi obu stronom konfliktu. Jednakże trudno stawiać znak równości miedzy antysemityzmem a krytyką niektórych przejawów polityki Izraela.
Opera ma statyczny i raczej oratoryjny charakter. Wielkie wrażenie robią chóry. Prolog kontrapunktuje chór wygnanych ze swych siedzib Palestyńczyków z chórem wygnanych Żydów. Ten drugi znalazł się w partyturze już po premierze opery w Brukseli w 1991 roku. Pierwotnie, po chórze wygnańców palestyńskich następował chór finansjery cieszącej się z pozycji dolara. Oczywiście wymowa tego kontrapunktu była zupełnie inna, niż obecne przeciwstawienie obu grup ekspatrydów. I pewno ten grzech pierworodny spowodował złą sławę opery. Prócz prologu, chór nocy (zamykający akt pierwszy) i chór dnia, wstrząsająca aria (gymnopedia) osuwającego się w otchłań ciała tytułowego bohatera, dramatyczne melorecytacje Kapitana statku – przekonują do "Śmierci Klinghoffera". To wybitne dzieło. Tyle, że polityka sztuce jak widać zaszkodziła.
Obejrzawszy sfilmowaną wersję telewizyjną (wspomniana kaseta Decci), oburącz się podpisuję pod zdaniem sędzi Sądu Najwyższego Ruth Bader Ginzburg, która nie zbojkotowała premiery w MET, a potem powiedziała (relacja internetowa), że nie dostrzegła niczego gorszącego politycznie, antysemickiego, ani niesympatycznego dla samej postaci tytułowego bohatera (zarzuty rodziny). Miłośniczka i znawczyni opery, z racji pochodzenia, nie może być uważana za dysponująca niedostateczną wrażliwością aksjologiczną, aby móc oceniać tak delikatny problem. Szkoda, że nie zobaczyliśmy i nie posłuchaliśmy transmisji.
Ewa Łętowska
Komentarze (7)